Uciec przed śmiercią. Trwa wyścig o życie Weroniki!

  • Post category:Polska

Weronika straciła dzieciństwo, zanim jeszcze się rozpoczęło. Tak trudno jest przyjąć do wiadomości, że ukochane dziecko umiera… Moja 2-letnia córeczka ma złośliwego raka w IV stadium – neuroblastomę. Widziałam już śmierć, która chciała ją zabrać; widziałam raka, który rozpanoszył się w całym jej maleńkim organizmie; musiałam patrzeć na łzy i grymas bólu, który wykrzywiał twarz mojemu dziecku. LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/zycie-weroniki

Reklama

Reklama

Fot. siepomaga

 

Nie mogę jednak dać za wygraną, pozwolić rakowi jej zabrać, choć serce krzyczy z rozpaczy. Weronika się nie poddaje, więc i ja muszę walczyć! Leczenie trwa, przed nami immunoterapia. Jednak nie jest refundowana… A to jedyna szansa Weronisi na pokonanie nowotworu! Błagam o pomoc… Nie mogę pozwolić mojej córeczce umrzeć…

Zaledwie w maju skończyła 2 latka. Nigdy nie chorowała, dlatego gdy zaczął boleć brzuszek, szybko pojechaliśmy do lekarza. To był koniec lipca. Pediatra zbagatelizował problem, powiedział, że pewnie robaki i przepisał specjalny płyn. Jednak dni mijały, a poprawy nie było. Córeczka coraz bardziej płakała, nieustannie trzymając się za brzuszek. Wtedy nie podejrzewałam nawet, że w środku krył się przerażający potwór, który ją zabijał…

Kolejna wizyta u lekarza i prawie wymuszenie badania USG. W jego trakcie widziałam, jak pani doktor zamilkła, a wyraz jej twarzy zmienił się: od skupienia, do zaniepokojenia. Milcząc wyszła z sali, a po powrocie kazała jak najszybciej wracać na pilną konsultację do pediatry. Weronika cały czas płakała… Lekarz znowu był zdania, że to typowe objawy bąblowicy, że to nic takiego, ale wysłał nas do szpitala. To był 4 sierpnia. Dzień, w którym nasz świat się zawalił…

W szpitalu w Płocku nie mieli wątpliwości. Wystarczył rzut oka na wyniki badań, by powiedzieli: my się tego nie podejmiemy. Ale czego? – prawie wykrzyczałam. – Przecież to zwykły pasożyt, pomóżcie mojemu dziecku! Nie mieściło mi się w głowie, nie mogłam uwierzyć, że coś jest nie tak. Lekarz spojrzał mi w oczy i powiedział słowa, które zamroziły moje serce: Proszę przygotować się na najgorsze. To guz. Prawdopodobnie nowotworowy… Nie pamiętam dzisiaj, czy osunęłam się na ziemię, czy płakałam. Byłam w takim szoku, miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a mnie pochłania ciemność. Jeszcze tego samego dnia pędziłam z córeczką w karetce do Centrum Zdrowia Dziecka, za nami jechał mąż. Modliłam się, żeby to nie była prawda, żebyśmy się obudzili z tego koszmaru. Ale to nie był sen. Moje dziecko umierało…

Już po pierwszym badaniu w CZD lekarze byli prawie pewni – to na 80% neuroblastoma.Chociaż ta nazwa nic mi wtedy nie mówiła, wiedziałam, że to źle. Bardzo źle… Potem dowiedziałam się, że w Polsce odnotowuje się ok. 70 nowych przypadków rocznie. Neuroblastoma (nerwiak zarodkowy) to jedna z cięższych przypadłości, które mogą się przytrafić najmłodszym dzieciom. Jest to rzadki lity nowotwór współczulnego układu nerwowego. Guzy tego typu najczęściej rozwijają się w nadnerczach, przy kręgosłupie lub w jamie brzusznej. Prawie połowa diagnozowanych przypadków dotyczy dzieci poniżej 3 roku życia. Większość z nich diagnozowana jest w czwartym stadium choroby – z przerzutami do kości i szpiku. Do czasu wdrożenia immunoterapii dożyje ok. 30 dzieci…

Dla nas, rodziny, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z nowotworem, zabrzmiało to jak wyrok śmierci. Dalsze badania potwierdziły tylko przypuszczenia: pokazały przerzuty do wszystkich kości, zajęcie szpiku w 84% oraz dodatkowo czynnik oporny na działanie chemii. Nasz potwór w brzuszku miał 12,5×6,5x12cm, obejmował obszar od kręgosłupa, przez aortę aż do żeber i nerek, poprzesuwał wszystkie narządy wewnętrzne. Sprawiał niewyobrażalny ból, nie miał już nawet miejsca, żeby dalej rosnąć!

Zapytałam lekarza, czy to koniec. Prosiłam, żeby był z nami szczery, bo nie chcemy, żeby ostatnie tygodnie życia nasza Werosinia spędziła w szpitalnym łóżku, cierpiąc z dala od rodzinnego domu… Ale dali nam nadzieję, a to wystarczyło, byśmy walczyli. Widzimy upór w twarzy naszej córeczki. Nawet gdy strasznie boli, Weronika chce się bawić, uśmiecha się do  nas… Ma dopiero 2 latka, nie rozumie, dlaczego musi cierpieć, dlaczego z jej brzuszka wystają kable, dlaczego jest w szpitalu, a nie w domu z bratem bliźniakiem…

Rozpoczęło się leczenie. Wierzymy, musimy wierzyć, że Weronika z tego wyjdzie. Po pierwszych cyklach chemii guz się zmniejszył, stan córeczki widocznie się poprawił! Wcześniej nieustannie płakała. Non stop nosiłam ją na rękach, bujałam, żeby choć troszkę uspokoić i ukoić ból… Leczenie zaczęło działać. Kości i szpik były czyste, lekarze podjęli więc decyzję o operacji usunięcia nadnercza wraz z resztką guza. To ogromny powód do radości, ale nadal żyjemy w strachu… Rak w każdej chwili może powrócić, zaatakować ze zdwojoną mocą. Mamy już dalszy plan leczenia: wkrótce Weronikę czeka megachemia, pobranie i przeszczep komórek macierzystych, radioterapia i najważniejsze: immunoterapia. Ta ostatnia nie jest refundowana, a bez tego nie zakończymy leczenia…

Weronisia jest zawzięta, ma ogromną siłę do walki, do życia… Wiemy, że się nie podda, a my musimy walczyć razem z nią. Nie zasłużyła na całe to cierpienie, nie zasłużyła na śmierć! Córeczka czasami budzi się z krzykiem, boi się pielęgniarek i lekarzy. Wtedy jestem obok, tulę i mówię jej do uszka, że już niedługo, że wyzdrowieje… Żeby miała szansę na pokonanie nowotworu niezbędna jest immunoterapia. Nie stać nas na nią, sami nie jesteśmy w stanie ocalić własnego dziecka, dlatego błagamy Cię o pomoc… Pozwól naszej córeczce uciec przed śmiercią.