Z jej pierwszym oddechem zaczęło się umieranie. Nie mogłam cieszyć się Polą, tak jak inne mamy obok mnie cieszyły się swoimi nowo narodzonymi dziećmi. Nie mogłam jej tulić w ramionach, karmić, głaskać… Została mi tęsknota i lęk, o istnieniu którego wcześniej nie miałam pojęcia. Moja córeczka przyszła na świat zdecydowanie za wcześnie. Lekarze skupili się na ratowaniu życia. Nie zauważyli, że Pola ma w sobie jeszcze większe zagrożenie – bardzo chore serduszko… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/pola-mazurek
Reklama
Reklama
30 tydzień ciąży to o wiele za szybko na poród, ale nie dało się go powstrzymać. Moja córeczka była taka malutka, ważyła zaledwie 750 gramów… Nie było czasu do stracenia, walka o jej życie rozpoczęła się właściwie od razu. Niewydolność oddechowa, konieczność intubacji i respiratora, wrodzone zapalenie płuc – lekarze musieli uporać się z wieloma trudnościami. Nikt nawet nie podejrzewał, że zagrożeniem jest także serduszko Poli. Dopiero w czwartej dobie życia, podczas rutynowego badania kardiologicznego okazało się, że wcześniactwo nie jest jedynym problemem. Złożona wada serca to tykająca bomba. Mogła zabrać moje dziecko w każdej chwili!
Krytyczne zwężenie zastawki aortalnej, FOP/ASD II, VSD, PDA, nadciśnienie płucne – to wszystko skrywało maleńkie serduszko mojej córeczki. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Przecież przez cały okres ciąży nikt nawet nie zasugerował, że coś może być nie tak! Przeżyłam szok, ale nie mogłam się załamać. Toczyła się ważniejsza walka, której nie mogliśmy przegrać. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę stracić Polę!
Sześć dni po urodzeniu córeczka została przewieziona do szpitala w Lublinie, na oddział intensywnej terapii dziecięcej. Modliłam się o każdy jej oddech, o każde uderzenie słabego serduszka… Kolejne tygodnie były koszmarem. Pola wymagała mechanicznej wentylacji, jej płuca nie radziły sobie z oddychaniem. Gdy było lepiej, lekarze podjęli decyzję o zmianie szpitala. Pojechałyśmy do Zabrza. Tam rozpoczął się bój o serce Poli i tam też los zadał nam kolejny cios – dowiedzieliśmy się, że ma tak wiele skomplikowanych wad, że właściwie nic nie można zrobić. Operacja yła niemożliwa, bo Pola była za mała – ważyła niecałe 2 kilogramy. W grę wchodził jedynie zabieg paliatywny, który nieco poprawi jej stan, ale nie uratuje serca… Byłam bliska załamania. Bezradność sączyła jad w moją krew, nie pozwalała spać i myśleć o czymkolwiek innym. Jednak wtedy uświadamiałam sobie, że przecież to moja maleńka córeczka walczy, a ja – jej mama – muszę być silna. Muszę walczyć do samego końca…
Równo dwa miesiące po narodzinach Pola przeszła operację założenia bandingów na gałęzie płucne, by zapobiec śmiertelnie niebezpiecznemu nadciśnieniu płucnemu. Operacja była obarczona ogromnym ryzykiem. Nasze maleństwo, dzięki Bogu i modlitwom całej rodziny, przeżyło zabieg. Lekarze mówili, że jest bardzo silna i że zadzwiła ich swoją ogromną wolą życia.
Niestety, operacja nie dała zadowalających efektów. Saturacja spadała, a w efekcie cały organizm, w tym mózg, był niedotleniony. Lekarze podjęli dramatyczną decyzję o kolejnej pilnej operacji, ale i ona nie poprawiła sytuacji. Zastawka była w krytycznym stanie. Została ostatnia deska ratunku – włączenie Prostinu, leku podtrzymującego życie. Znowu zmiana szpitala i walka o każdy gram, by Pola ważyła wystarczająco dużo, żeby można było przeprowadzić kolejną operację poszerzenia zastawki. Ale i tym razem nastąpiły komplikacje… Nieoczekiwanie zastawka zaczęła powracać do pierwotnego stanu, kolejna zmiana szpitala, kolejne zabiegi i nieustanny lęk o życie dziecka. W tym całym chaosie moja mała córeczka okazała się niezwykle dzielna. Tylko to pozwalało mi wierzyć, że jeszcze będzie dobrze, choć nadzieja umierała z każdym kolejnym dniem, z każdą złą informacją z ust lekarzy…
Sytuacja była krytyczna, a my podnosiliśmy się po każdym kolejnym ciosie. Także wtedy, gdy lekarze postawili sprawę jasno – najprawdopodobniej będziemy dążyć do serca jednokomorowego. Jest tylko jedno “ale” – Pola przeżyje maksymalnie 30 lat, będzie często chorowała, mieliśmy nie robić sobie wielkich nadziei… Moglibyśmy się załamać, płakać, aż by brakło łez. Ale dla naszej córeczki poruszymy niebo i ziemię. Zrobimy co w naszej mocy, by uratować jej serduszko, uratować jej życie!
Właśnie wtedy, gdy w kraju pozbawili nas resztek złudzeń, skontaktowaliśmy się z profesorem Malcem. Potwierdził nasze obawy. Powiedział, że zrobienie z serca Poli serca jednokomorowego nie jest najlepsze, że da się je uratować! Rozwiązaniem będzie plastyka zastawki aortalnej. To właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że nasza córeczka powinna trafić w ręce najlepszych specjalistów na świecie. To właśnie w Munster ma największe szanse, a my jako rodzice musimy zrobić co w naszej mocy, by Pola mogła być zdrowa.
Nie możemy długo czekać, ponieważ założone bandingi, które chronią dziecko przed utrwaleniem nadciśnienia płucnego, mogą uszkodzić zastawkę płucną. Według prof. Malca należy także jak najszybciej zaszyć ogromny otwór pomiędzy komorami, usunąć bandingi, przeprowadzić plastykę zastawki aortalnej oraz zamknąć przetrwały przewód tętniczy. To ogromna szansa, że serduszko naszej Poli będzie w przyszłości zupełnie zdrowe!
Pragniemy zostawić koszmar szpitala daleko za sobą. Codziennie modlimy się, by udało nam się zdążyć na czas, by prof. Malec zdążył uratować naszą córeczkę… Termin operacji wyznaczony jest na początek stycznia, a kwota do zebrania ogromna. Wiemy, że to będzie ekstremalnie trudne, jednak nigdy byśmy sobie nie wybaczyli, że nie spróbowaliśmy wszystkiego, by nasze dziecko wyzdrowiało. Błagamy, pomóżcie nam ocalić serduszko Poli.