Czy jeszcze kiedyś Cię zobaczę, siostrzyczko?

  • Post category:Polska

Czy kiedykolwiek podejrzewałeś, że błahe przeziębienie może zamienić się w walkę o życie? Że zwykłe leki na kaszel oślepią Twoje dziecko? To nieszczęście dotknęło Weronikę, moją córeczkę. Była jeszcze taka malutka… Błędy lekarzy, a może złośliwy zbieg okoliczności? Przez to moje dziecko od lat pogrążone jest w mroku. Nie pamięta, jak wygląda jej rodzeństwo, ale teraz ma szansę po raz pierwszy je zobaczyć! Nadzieją jest terapia w Pekinie. Czy zdołamy uratować wzrok Weroniki? LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/oczy-weroniki

Reklama

Fot. siepomaga.pl

 

Reklama

Mała cały czas wierzy, że będzie widzieć. Często pyta, kiedy odzyska wzrok. Niedawno przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Pięknie ubrana, uczesana. Robiliśmy mnóstwo zdjęć. W pewnej chwili Weronika zaczęła płakać. Stała, zalewając się łzami. Powiedziała: “Mamusiu, ja już nie chcę zdjęć. Potem wszyscy będą je oglądać, tylko nie ja…”. W każdej takiej sytuacji moje serca pęka na milion kawałeczków, bo nie mogę jej pomóc. Sama nie sprawię, że zacznie widzieć…

Weronika miała dopiero 6 tygodni, gdy wydarzyła się tamta tragedia. Jesień, chłody, pierwsze przeziębienie. Przyjechał lekarz i przepisał leki na katar. Niby nic – przecież dzieci chorują, nie było się czego bać. Kolejnego dnia Weronisia była inna – ospała, nie miała energii, nie chciała jeść. Lekarz przez telefon uspokajał, że to normalna reakcja. Uspokoiło mnie to – kto jak kto, lekarze przecież wiedzą najlepiej. To był 1 listopada, Wszystkich Świętych. Prawie się ściemniało, gdy postanowiliśmy w końcu pojechać z mężem na cmentarz. Weronisia została z babcią.

Jak tylko wyjechaliśmy, moja mama weszła do pokoju Weronisi. Wzięła ją na ręce, a malutka nagle zaczęła sinieć. Nie oddychała, umierała na rękach swojej babci… Gdy wróciliśmy w pośpiechu, karetka stała już pod domem. Czułam się jak w filmie, gdzie wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Płakałam i modliłam się o jej życie. Udało się – Weronisia wróciła. Cały czas drżałam ze strachu przy łóżeczku córki i co chwilę sprawdzałam, czy oddycha. Rozpoczęło się poszukiwanie przyczyny. Lekarze kazali odstawić przepisane leki na przeziębienie. Wszystkie wyniki badań były prawidłowe, poza jednym – badanie dna oka wykazało rozległe wylewy. Sytuacja była krytyczna, Weronika w trybie pilnym została przetransportowana karetką do innego szpitala. 

Nie wiedziałam, dlaczego nas to spotkało. Przecież to miało być tylko przeziębienie… Kto przypuszcza, że leki na katar mogą zabić? Córeczka przeżyła, ale traciła wzrok. Chociaż krwotoki się wchłonęły, spowodowały ściągnięcie siatkówki. Dowiedziałam się o tym dopiero na kontroli. Po wyjściu ze szpitala nie zauważyłam nic złego… córeczka wodziła za mną wzrokiem, chwytała zabawki zupełnie jak zdrowe dziecko! Jednak już wtedy jej lewe oczko nie działało. Okulista od razu zauważył białą otchłań. Oko było puste, zupełnie jakby ktoś zabrał z niego iskierkę życia. Pojechaliśmy do warszawskiego szpitala, do najlepszego w Polsce specjalisty, który próbował uratować siatkówkę w lewym oku. Po operacji było jeszcze gorzej…

Lekarz natychmiast podjął decyzję o drugiej operacji. Weronika była taka malutka, a już kolejny raz trafiła pod skalpel. Ja mogłam tylko modlić się o cud… Wypisali nas ze szpitala, ale oko nadal nie działało. Gdy podawałam małej maskotkę, sięgała obok. Profesor skwitował moje obawy zdaniem “widocznie córka ma złe dni”. Nie uwierzyliśmy, pojechaliśmy do innego okulisty. Ten stwierdził uszkodzenie nie tylko lewego, ale też prawego oka! Moja córeczka pogrążała się w otchłani mroku, w ciemności, z której mogła już nigdy nie wyjść…

Kolejni specjaliści potwierdzili, że jest źle, nasza córka traciła wzrok… Wróciliśmy do Warszawy i dopiero wtedy profesor zauważył u Weroniki zapalenie nerwu wzrokowego. Zrobił zastrzyk wprost do oka i wysłał nas do domu. Nie odjechaliśmy daleko – znowu wylewy, tym razem widoczne i bardzo rozległe.

Wobec bezradności lekarzy w kraju pojechaliśmy na konsultacje do Niemiec. Jak tylko zobaczyli wyniki, kazali od razu operować. Nie byliśmy na to przygotowani, nie mieliśmy pieniędzy. Rodzina i przyjaciele pożyczyli, ile mogli, a Weronika przeszła operację w niemieckiej klinice. Po trzech miesiącach kolejną. Lekarze wstrzyknęli w jej prawe oko olej silikonowy, który miał utrzymać siatkówkę. Lewe oko zostało całkowicie przekreślone…

Dzisiaj Weronisia ma 10 lat. Jest prawie niewidoma, w prawym oku ma tylko podejrzenie poczucia światła. Olej nad tkwi w jej oku, a lekarze boją się kolejnej ingerencji. Siedzimy na tykającej bombie, bo choć ciągle mamy cień nadziei, że Weronika choć częściowo odzyska wzrok, to w każdej chwili możemy ją stracić.

I nagle stało się coś, co sprawiło, że odzyskałam nadzieję i znowu zapragnęłam walczyć.Jakiś czas temu, jak co roku, gościliśmy w naszym domu pielgrzymów. Jeden z nich wrócił do nas po trzech miesiącach. Powiedział, że tak poruszył go los Weronisi, że postanowił szukać dla niej ratunku. Znalazł klinikę w Pekinie, w której dzieją się prawdziwe cuda. Skontaktowaliśmy się z córką trenera Michała Globisza, który odzyskał w Chinach wzrok. Wysłałam tam maila z dokumentacją medyczną córeczki i udało się! Lekarze podejmą się terapii komórkami macierzystymi i dają szansę na to, że córeczka będzie widziała! To najlepsza wiadomość od kilku lat! W międzyczasie dowiadywałam się o takich sposobach leczenia w Polsce, jednak u nas dopiero eksperymentują, a dotychczasowe próby nie przyniosły efektów. Tylko w Pekinie są specjaliści z doświadczeniem i udokumentowanymi sukcesami. Tylko tam Weronika ma szansę.

Nie mówiłam jeszcze o tym córeczce. Nie chcę rozbudzać w niej nadziei. Powód jest prosty – nie stać nas na to leczenie… Nie wiem, czy uzbieramy pieniądze, jednak tak długo modlę się o cud, że może w końcu się uda. Te cuda nie dzieję się jednak same z siebie – wiem, że to Wy je sprawiacie. Proszę, pomóżcie mojej córeczce odzyskać nadzieję. Pozwólcie jej zobaczyć świat. Wierzę, że z ludzką i boską pomocą wszystko jest możliwe!