Ścigam się z czasem, by wygrać życie

  • Post category:Polska

Jak to jest, gdy w jednej chwili wali się świat? Ja już wiem. Mam na imię Marek, mam 27 lat, ukochaną, z którą planuję przyszłość, pracę i pasję – słowem wszystko, co daje szczęście. Ale mam też raka, guza, który jest w mojej głowie, z dnia na dzień rośnie i chce mi to wszystko zabrać. Chce mnie zabić… Sądziłem, że całe życie przede mną, miałem plany, marzenia. https://www.siepomaga.pl/marek-parmonik

Reklama

Fot. Siepomaga.pl

 

Reklama

Teraz mam tylko jeden cel – wygrać z rakiem i żyć. Po prostu żyć… Za kilka dni mam mieć operację, która uratuje moje życie. Muszę jak najszybciej zapłacić choć pierwszą ratę. Jestem już w drodze do Niemiec. Jadę, chociaż nie mam jeszcze potrzebnych pieniędzy. Muszę modlić się o cud, bo jeśli się nie uda, będzie już za późno na ratunek…

W mojej głowie jest guz, ma prawie 4 cm. Każdego dnia rośnie, naciskając na nerwy. Przez niego prawie nie widzę, mam zaburzenia przysadki. Najgorsze jest to, że przez niego mogę umrzeć… Dowiedziałem się o nim w maju. Do tego czasu moje życie było normalne, szczęśliwe. Takie, kiedy wydaje Ci się, że żadne zło nie może Cię spotkać. Stało się jednak inaczej… Nagłe zaburzenia widzenia i diagnoza, która złamała mi życie – czaszkogardlak, guz mózgu, nowotwór…

Najpierw poszedłem do okulisty – źle widziałem, więc to naturalna droga. Ale lekarz nie zobaczył niczego niepokojącego w moich oczach. Stwierdził, że to musi być coś z nerwami. Jego przytomność uratowała mi życie. Dostałem skierowanie na rezonans, ale gdy otwierałem kopertę z wynikami nie spodziewałem się, że znajdę w niej wyrok śmierci. Czytałem i nie mogłem uwierzyć. Rak. Nowotwór to przecież umieranie, to koniec życia, a ja nie chcę jeszcze umierać! Prześwietlenie wykazało guza mózgu o wielkości 38 mm, który uciska na skrzyżowanie nerwów wzrokowych i powoduje obrzęk w otaczającej go tkance. Jest jak tykająca bomba i nikt nie wie, kiedy wybuchnie. Załamałem się, czułem na karku oddech śmierci, świat nagle, w dosłownie jednej chwili zawalił się.

Rozpacz trwała kilka dni. Nie mogłem uwolnić się z letargu. Gdy kładłem się spać bałem się, że już się nie obudzę. Gdy wstawałem, myślałem, że to był po prostu koszmar, ale chwilę później uświadamiałem sobie, że naprawdę umieram. Musiałem zrezygnować z mojej największej pasji – paralotniarstwa. Nie mogłem też wrócić do pracy. Każdy wysiłek był zagrożeniem, więc mogłem tylko leżeć i czekać. Na co? Na śmierć? Gdyby nie moja narzeczona i rodzina, pewnie bym się poddał. Jednak postanowiliśmy walczyć. Przecież ludzie pokonują nowotwory, więc i ja nie mogę dać mu wygrać, nie bez walki!

Rozpoczęliśmy poszukiwania. Odwiedziliśmy wielu specjalistów w Polsce i za granicą, jednak nikt nie miał dla nas dobrych wieści. Nie było wątpliwości, że guz musi być usunięty w całości, w przeciwnym razie może zacząć rosnąć jeszcze szybciej, a kolejna operacja stanie się niemożliwa. Proponowali mi trepanację czaszki… Wiedziałem, że z takiej operacji mogę się już nie obudzić, że mogę umrzeć na stole lub stać się innym Markiem – niepełnosprawnym, niewidomym, skazanym na łaskę innych. Boję się tego chyba jeszcze bardziej niż śmierci – że będę ciężarem, utrapieniem dla tych, których kocham najbardziej. Nie mogłem się na to zgodzić, szukałem dalej.

Pierwsza pozytywna odpowiedź przyszła ze Stanów Zjednoczonych. Zakwalifikowali mnie do pilnego zabiegu, ale gdy zobaczyłem kosztorys, straciłem wiarę, że to się uda – ponad 100 tysięcy dolarów… Gdy byłem bliski załamania, poddania się, pozytywna wiadomość przyszła z Niemiec! Znaleźliśmy wspaniałego lekarza, specjalistę od przypadków takich, jak mój. Pojechałem na konsultację do kliniki w Karlsruhe, a tam dali mi szansę na życie. Odżyła nadzieja, znowu miałem siłę do walki! Lekarz powiedział, że mojego guza da się wyciąć w całości, że on już takie zabiegi przeprowadzał wielokrotnie. W Niemczech dysponują najnowocześniejszym sprzętem endoskopowym, który umożliwi usunięcie raka przez jamę nosową. To o wiele pewniejsze i zdecydowanie bardziej bezpieczne, niż trepanacja czaszki. Dali mi dużą szansę, że nie tylko pokonam nowotwór raz na zawsze, ale także odzyskam wzrok, który powoli zabiera mi choroba!

Wydaje się, że już będzie dobrze, że to koniec strasznej historii, która w końcu doczeka się szczęśliwego zakończenia. Niestety… Od diagnozy minęło już wiele miesięcy. Dużo czasu i energii włożyliśmy w znalezienie ratunku. Teraz, gdy go już znaleźliśmy, jest bardzo późno. Koszt operacji to blisko 30 tysięcy euro – mniej, niż w USA, ale to dalej zaporowa kwota. Nie mam takich pieniędzy…

Najgorsze jest to, że termin operacji to 7 września, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Muszę jak najszybciej zapłacić choć pierwszą ratę… Rodzina i przyjaciele stają na głowie, ale ciągle brakuje nam pieniędzy. Nie mam jednak innego wyjścia – jadę i modlę się o cud, żeby zdążyć. W każdej sekundzie boję się, że guz urośnie i będzie za duży, że operacja stanie się niemożliwa, a ja po prostu umrę. Nie mam innego wyjścia, dlatego bardzo Was proszę o pomoc – pomóżcie mi zdążyć, pomóżcie mi żyć. Jeśli nie Wy, nie będę miał już żadnej nadziei…