Diagnozy są bezlitosne – guz mózgu, nowotwór obu oczek. Antoś ma 4 miesiące. Przed nim najtrudniejsza walka na śmierć i życie. Liczy się każda godzina! Trwa dramatyczna walka o życie maluszka… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/antos-pracki
Reklama
Reklama
Nasze szczęście trwało zaledwie 3 miesiące. Antoś był naszym szczęściem, jego przyjście na świat miało dla nas ogromne znaczenie. Wiedzieliśmy, że świat się zmieni. Pierwsze uśmiechy, radosny śmiech niosący się pod całym domu. Wiedzieliśmy, że rodzicielstwo nie wygląda jak na obrazkach, ale każdy wspólny dzień wyciskaliśmy jak gąbkę wzajemnie tworząc rodzinę. Patrzeliśmy rozczuleni w te pełne ufności oczy…
Dokładnie 3 tygodnie temu, świat budowany z naszych uśmiechów, radości i trosk runął. Teraz każdego dnia stawiamy mur z łez, strachu i przerażenia w nadziei, że uratuje nasze dziecko przed wyrokiem śmierci.
Zaczęło się od tego, że Antoś przestał oddychać. Kiedy to zauważyliśmy sami wstrzymaliśmy oddech. Nie było nawet chwili do stracenia, w takich sytuacjach człowiek automatycznie przechodzi w tryb poszukiwania pomocy. Pierwsze badania w szpitalu i kolejne złe informacje: lekarze mówili początkowo o płynie w głowie, później o podejrzeniu guza. Rezonans potwierdził to, czego baliśmy się najbardziej – u synka zdiagnozowano glejaka. Guz został usunięty – w małej główce zmieściła się zmiana wielkości dużej śliwki! Operacja trwała ponad 8 godzin… A my czekaliśmy, modliliśmy się, czuwaliśmy – czas dłużył się w nieskończoność, a my mieliśmy nadzieję tylko na jedno – w końcu usłyszeć dobre wieści. Niestety, lawina złych wiadomości była nie do zatrzymania…
U Antosia prócz glejaka mózgu, zdiagnozowano też nowotwór obu oczek. Siatkówczak – jedno słowo, które było jak sztylet wbity prosto w serce.
Lekarze powiedzieli nam, że to pierwszy taki przypadek. Maluszka z dwoma niebezpiecznymi typami nowotworów jeszcze na oddziale nie było. “Nie możemy wróżyć z fusów, nie wiemy, jakie są szanse…” – to jedyny komunikat, na jaki możemy liczyć obecnie.
Czekamy na wyniki badania guza – musimy poznać stopień jego złośliwości, musimy działać, by ratować Antosia.
Tata Antosia: 5 dni na OIOMie w śpiączce farmakologicznej. Maleńki aniołek, mój synek wojownik. Rurki, aparatura, ogromne rozcięcie na głowie. Chciałem go tylko wziąć w ramiona, przytulić, powiedzieć, że wygramy. Tak bardzo chciałem, by przez chwilę poczuł się bezpiecznie…
Mama Antosia: Pierwsza chemioterapia. Kap, kap, kap… maleńkie kropelki odliczające czas. Lek, który ma mu podarować kolejne dni, miesiące, lata życia. Przerażenie w oczach maluszka, który marzy tylko o czułym dotyku mamy, o bliskości, której nie oferuje szpitalna izolatka.
Poszukiwania ratunku doprowadziły nas do innych rodziców, którzy mierzyli się z podobnymi przypadkami. Chcemy zawalczyć z nowotworem Antosia pod opieką najlepszych specjalistów. Na taką właśnie możemy liczyć w USA – to tam lekarze ratują nie tylko oczy, ale też życie. Wciąż czekamy na ostateczny kosztorys, ale ze wstępnych informacji wynika, że ratunek Antosia może kosztować nawet półtora miliona złotych! Skąd wziąć taką kwotę w zaledwie kilka tygodni?! Jak powiedzieć własnemu dziecku, że na drodze do ratowania życia stanęły środki?
Czas w naszym przypadku to największy wróg. Musimy być gotowi wyruszyć w drogę, jak tylko otrzymamy kwalifikację do leczenia. Błagamy! Prosimy! Otwórzcie serca, zaangażujcie wszystkich, by razem z nami ratować Antosia! Ta ogromna kwota brzmi dla nas, jak cud, ale wierzymy, że cuda się zdarzają. Jeśli stracimy nadzieję, to tak, jakbyśmy zgodzili się na śmierć…
Antoś ma przed sobą życie. Pierwszy krok, pierwsze słowo, pierwszy świadomy uśmiech. Świadomość tego, że choroba nam go zabierze, zanim cokolwiek się wydarzy sprawia, że nie śpimy w nocy. Maleńka iskierka nadziei wciąż tli się w naszych sercach – nadzieja na życie i błaganie o ratunek – to wszystko, co teraz mamy.