Rak zabija nasze dziecko. Czy zdążymy wyprzedzić śmierć?

  • Post category:Polska

Mateusz połowę swojego krótkiego życia spędził na onkologii. Ma 3 lata – na raka choruje od dwóch lat. Na oddziale, gdzieś pośród płaczu innych dzieci, jego życie powoli gaśnie. Rak zabiera uśmiech z jego dziecięcej twarzy, skazuje na ból. LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/mateuszgieda2

Reklama

Fot. siepomaga.pl

Rzuca na szpitalne łóżko i nie pozwala z niego wstać. W żyły wlewa kolejne chemie. Na to wszystko każe patrzeć rodzicom, którzy rozpaczliwie próbują szukać ratunku – tego ostatniego światełka w tunelu, które pozwala wierzyć, że ich dziecko będzie żyło. Ostatnia szansa na życie dla Mateusza czeka w Wiedniu. To tam, dzięki Waszej pomocy, Mateusz na początku sierpnia przeszedł operację usunięcia guza. Niestety okazuje się, że  oprócz guzów widocznych na rezonansie pojawiło się dodatkowe ognisko nowotworu! Podczas operacji nie wszystko udało się wyciąć. Guz w głowie Mateusza to bomba zegarowa, która odlicza czas. Już nie raz pokazywał, jak bardzo potrafi być okrutny. Teraz, kiedy jesteśmy już tak blisko wygranej, wraca znów. Jedyną terapią, jaką proponują lekarze jest terapia według protokołu Memmat. Jeśli nie dojdzie do leczenia po operacji, Mateusz umrze.

Reklama

Ta tragedia ma swój początek w lipcu 2015 roku. Mateusz ma wtedy 1,5 roku. Kilka miesięcy wcześniej rodzice usłyszeli jego pierwsze słowa, zobaczyli, jak stawia swoje pierwsze małe kroczki. Tak bardzo się wtedy cieszyli. Teraz stoją na korytarzu szpitala z wynikiem rezonansu w rękach i nie potrafią powstrzymać łez. Diagnoza – złośliwy guz mózgu. W rogu imię i nazwisko ich dziecka. Od lekarza słyszą, że nadzieje na to, że Mateusz przeżyje są małe, że kilkucentymetrowy guz w jego małej główce to śmierć, którą ciężko będzie powstrzymać. Nie ma słów, które mogłyby opisać ból, jaki czuje rodzic, kiedy ktoś mówi mu, że jego dziecko umiera. Nie skończyło nawet jeszcze dwóch latek, a choroba każe żegnać się ze światem. Rak jest przecież najokrutniejszym tyranem. Potrafi życie tych najsłabszych, którzy dopiero co przyszli na świat powoli zamieniać w piekło.

U Mateusza wszystko zaczyna się od wymiotów. Gdzieś na początku lipca rodzice jadą z nim do lekarza. Pediatra uspokaja, przypuszcza, że to wina rotawirusa. Wręcza receptę, na której wypisane jest kilka nazw leków i parę zaleceń i każe jechać do domu. Stan Mateusza poprawia się, noce wreszcie są spokojniejsze. Za kilka dni biega już ze swoim bratem po podwórku. To cisza przed burzą. Tak naprawdę Mateusz łapie ostatnie promienie słońca w tym roku. Resztę lata spędzi już zamknięty na oddziale onkologii. Tak samo, jak jesień i zimę. Po krótkiej poprawie pojawiają się problemy z równowagą. Mateusz co jakiś czas upada. Raz, drugi, trzeci – wszystko to na prostej drodze. Znowu wracają wymioty – jeszcze silniejsze niż poprzednio. Trudno już tłumaczyć to wirusem. 31 lipca lekarz stawiają diagnozę. Rak – najgorsze, co można usłyszeć. Teraz życie dzieli się na dwie części – “przed” i “po diagnozie”. Teraz czas na zabawę znajduje się gdzieś pomiędzy jedną chemią, a drugą. Rozrzucone na szpitalnym łóżku zabawki są jedyną oznaką dzieciństwa, jedynym kolorowym akcentem w szpitalnej rzeczywistości. 

W sierpniu Mateusz przechodzi pierwszą operację w swoim życiu. Kiedy staliśmy pod salą operacyjną, fale bólu i strachu ścinały nas z nóg. Baliśmy się, że stracimy nasze dziecko. Było takie malutkie, a guz w jego głowie miał przecież kilka centymetrów. Cały świat przestał istnieć. Byliśmy tylko my, przeszywający strach i nasz synek leżący na sali operacyjnej. Na każdy szmer przy drzwiach zrywaliśmy się na równe nogi. W końcu wyszedł lekarz. Zamarliśmy. Przerażeni czekaliśmy na moment, w którym jego mina powie nam cokolwiek – da nadzieję albo ostatecznie ją odbierze – wspominają rodzice Mateusza.

Lekarzom udaje się wyciąć guza w całości. Wraca nadzieja – tak, jakby po najciemniejszych dniach wreszcie wzeszło słońce. To jeszcze nie wygrana, ale już wiara w wygraną. Na rezonansie widać zmiany resztkowe – konieczna jest chemioterapia, żeby i je zniszczyć. Wypadają pierwsze włosy. Mateusz zawsze był tak samo obcięty jak starszy brat. Teraz od brata różni go łysa główka. Im więcej cykli chemii sączy się w żyły, tym Mateusz jest słabszy. Patrzy na swoich rodziców przerażonymi oczami i nie potrafi zrozumieć, co takiego złego zrobił, że musi tak cierpieć. Ciężko dziecku wytłumaczyć, dlaczego to wszystko tak wygląda. Po chemiach w końcu następuje remisja choroby. Ulga. Rezonans zrobiony w maju pokazuje, że główce jest czysto – ani śladu po guzie. Po szesnastej chemii można mówić o końcu leczenia. Wreszcie łzy rozpaczy zamieniają się w łzy radości.

Lipiec 2016. Równo w rocznicę postawionej diagnozy koszmar wraca ze zdwojoną siłą. Na rezonansie widać dwa ogniska choroby. Wszystko to wygląda jak déjà vu.Najtragiczniejsze déjà vu, jakie można było sobie wyobrazić. Znów jest ten szpitalny korytarz i łzy cieknące po policzkach. Znów rak wytacza najcięższe działa. Głowa boli do tego stopnia, że Mateusz słania się na nogach. Wtula się w ramiona mamy tak, że ledwo go widać –  jakby chciał schronić się przed całym światem. Dobrze pamięta przecież, co oznacza szpital. Wie, że pielęgniarka niosąca kroplówkę to ból. Wie, że ostatnio, kiedy leżał w szpitalu dużo płakał. Boi się.

Lekarze po raz drugi decydują się na operację. W sierpniu, równo po roku, Mateusz znajduje się w tym samym miejscu – na stole operacyjnym, na którym lekarze próbują pozbyć się dwóch guzów. Tym razem się nie udaje – pierwszy zmniejsza się minimalnie, drugi o 10%. Pomimo podawania kolejnych chemii, guzy rosną. Najpierw dwa cykle – bez efektu. Potem kolejne dwa, jeszcze bardziej agresywne – wszystko na nic. Czy to tak właśnie wygląda koniec?

W Polsce nikt nie podjął się próby usunięcie guzów. Lekarze zaproponowali radioterapię. Seria naświetlań sprawiła, że guzy przestały rosnąć. Nic więcej nie dało się zrobić. Gdybyśmy zostali w kraju, patrzylibyśmy na powolną śmierć Mateusza. Patrzylibyśmy, jak odchodzi na naszych oczach, jak nasze trzyletnie dziecko rak wyrywa nam z rąk. Znaleźliśmy ratunek w klinice w Wiedniu. Tam podjęto się zoperowania guzów. Tam podarowano nam szansę, której tutaj już nie mieliśmy. Dzięki Waszej pomocy na początku sierpnia Mateusz pojechał na operację do Wiednia. Znów stanęliśmy przed drzwiami sali operacyjnej, bojąc się i czekając na jakiekolwiek informacje – wspominają rodzice Mateusza.

Kiedy byliśmy już tak blisko wygranej, rak po raz kolejny pokazał nam swoją potęgę. Po roku od wznowy, umieramy ze strachu przed kolejną. W czasie operacji okazało się że oprócz guzów widocznych na rezonansie pojawiło się dodatkowe ognisko. Nie wszystko można było wyciąć. Nie możemy czekać, ponieważ te resztki guzów, które pozostały w każdej chwili mogą zacząć z powrotem rosnąć. Jesteśmy po rozmowie z lekarzami. Jedyną terapią, jaka może zostać u naszego Mateusza zastosowana to terapia wg protokołu MEMMAT, czyli podawanie kilku leków doustnie i chemioterapii przez specjalny zbiorniczek Ommaya bezpośrednio do głowy. Według lekarzy żadne inne leczenie nie jest w stanie pomóc.

Nie możemy czekać na dzień, w którym lekarze powiedzą nam, że mamy żegnać się Mateuszkiem. Teraz, kiedy jesteśmy już bliżej wygranej, musimy walczyć ile sił. Musimy po raz kolejny prosić o pomoc ludzi o dobrych sercach, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie uratować syna! Czy zdążymy? Czy uda nam się wyprzedzić śmierć? Mając to pytanie w głowie, nigdy nie zaśniemy spokojnie. 

Błagamy, pomóżcie ratować życie naszego synka…