Bartus został bestialsko zakatowany przez swojego ojczyma. Matka patrzyła trzy dni na cierpienie swojego synka, na jego błagania, ból, na posiniaczone ciałko i mimo, że przez ten czas niejednokrotnie miała szanse na uratowanie chłopca, nie zrobiła nic. Ze spokojem patrzyła na jego męczeńska smierć.
Reklama
Reklama
Iwona K. – matka Bartusia, przyniosła syna do szpitala w Kamiennej Górze. Ten nie dawał oznak życia. Lekarzom mimo podjętej akcji ratunkowej nie udało się przywrócić mu życia. Prawdopodobnie nie żył już od kilkudziesięciu minut. Bartus odszedł mając zaledwie 3,5 roku.
Do tej potwornej tragedii doszło w maju 2008 roku. Koszmar chłopca zaczął się jednak znacznie wcześniej, gdy Iwona K. zamieszkała z Mariuszem V. w zaledwie miesiąc od ich pierwszego spotkania. Zamieszkał z nimi również syn kobiety, który był jednym z jej szesciorga dzieci. Najmłodszym. Pozostałe dzieci przebywały w domu dziecka, jedno zaginęło w tajemniczych okolicznościach.
Pierwszy raz konkubent matki podniósł rękę już w marcu 2008 roku, potem w kwietniu. Ale Iwona K. nie reagowała, z obojętnością patrzyła jak Mariusz V. znęca się nas jej synkiem. Chłopiec był brutalnie bity pod byle pretekstem, np gdy malec nie chciał pójść do toalety. Kiedy przy obiedzie chłopczyk zaczął marudzić, ten ścisnął go za rękę i wyprowadził. Z całej siły ciskając malca na łóżko.
Przerażonemu chłopcu wypadło z buzi jedzenie – Wujek nie bij! Za co mnie bijesz?!? –Bartus zanosił się głośnym płaczem. Kulił się ze strachu, małymi rączkami zakrywał przed ciosami, które padały na jego drobne ciało. Mariusz nie zważał na zawodzenie malca, z całych sił bił go na oslep kablem. Kiedy malec osunął się na podłogę zwyrodnialec zaczął wymierzać mu kopniaki. Otwarta ręka bił dziecko po twarzy. Matka bezczynnie przyglądała się gehennie, nie przejęła się nawet wówczas gdy malec zaczął skarżyć się na bóle brzucha.
Dzień później sytuacja się powtórzyła. Mariusz V. znowu znęcał się nad bezbronnym chłopcem. Tak mocno bił chłopca, ze ten uderzył główka w piec kaflowy. Nazajutrz identycznie. Furiat okładał kablem siedzącego na łóżku chłopca. Kopał po nogach, plecach. Bił po kilka godzin, systematycznie.
Zabójca katował go pasem ze sprzączka, gumowym wężem, kablem, bił pięściami po genitaliach. Gdy zmaltretowane dziecko dostało biegunki było karane. Oprawca nie przestawał go bić, choć skora chłopca popękała od razów. Chłopiec nie miał już siły płakać. Aby uniknąć dalszego katowania, chłopiec położył się w łóżeczku i już tylko leżał cichutko. W nocy dostał biegunki, wysokiej gorączki, majaczył. Jedynym ludzkim odruchem ze strony matki, było zaniesienie konającego dziecka na pogotowie. Choć lekarze stwierdzili, ze dziecko już nie żyło od dłuższego czasu.
Jak wykazała sekcja zwłok, chłopczyk był maltretowany od kilku miesięcy. Dziecko zmarło z powodu odniesionych obrażeń – m.in. obrzęku i krwiaka mózgu oraz krwotoku wewnętrznego w okolicach lędźwiowych. Na ciele chłopca nie było miejsca bez rany, miał uraz czaszki, oka, jądra wypełnione krwią. Lista obrażeń zawierała pełna kartkę maszynopisu.
Oprawca chłopca został skazany na dożywocie za zabójstwo ze szczegółowym okrucieństwem. Matkę chłopczyka za pomocnictwo w zabójstwie sąd skazał na 15 lat pozbawienia wolności. Żadne z nich nie poczuwa się do winy, twierdząc ze wyroki jakie otrzymali są zbyt surowe.