W okolicach Łazienek Królewskich 2 psy zaatakowały niewidomego mężczyznę. Właścicielka nie miała dla nich smyczy. Co ciekawe jako pierwsze interweniowało małe dziecko.
Reklama
Reklama
„Szanowni, sytuacja ktorą chcę opisać, na którą chce wyczulić, miała miejsce na ekskluzywnym Mokotowie, w okolicach Łazienek, ale jest tak uniwersalna że może dotyczyć równie ekskluzywnej Białołęki, Ursusa, Wawra, Woli… Jadę rowerem- ściezki nie było, cóż, ulica zostala. Chodnikiem naprzeciwko idzie niewidomy chłopak i odgania się, przestraszony, od dwóch yorków (no nie mogł widziec ze to tylko dwa małe psy, jak ktos kiedys sarkastycznie okreslil „jednokopowe”). Wlasciciel – na oko szescio- siedmiolatek biega wokół nich i krzyczy, probujac odgonic, a dopiero w oddali i po chwili pojawia sie mamusia, ktora tez krzyczy i na psy i na dziecko, przy czym psy nic sobie z tego nie robia. Dopiero interwencja przypadkowych przechodni pomaga. Obylo sie bez wyzwisk, ale konwersacja do przyjemnych nie nalezala. Zasugerowano Pani wziecie psów na smycze. Nawet nie miala. Po prostu poszla. Chlopaka nawet nie przeprosila, nie zapytala czy pomoc, cokolwiek…a łapały go za nogawki. Nieważne czy pies jest duzy czy maly – „on tak sie tylko bawi” „nic zlego nie zrobi”, osoba ktora go nie widzi a jedynie slyszy darcie pyska może czuc sie zagrożona (poprawcie, rzućcie kamieniem jesli się mylę) W tej i innych podobnych sytuacjach uwazam że trzymanie psow na smyczy powinno byc obowiazkiem, a nie widzimisię właściciela. Pewnie zaraz spłynie fala hejtów, oburzonych, ale mam nadzieję że może ktoś dwa razy pomyśli i uruchomi przynajmniej odrobinę wyobraźni zanim puści psa – nieważne jakiego rozmiaru i charakteru.” – pisze Pani Aneta