Synku, każdego dnia razem z tatą modlimy się, żeby Bóg nam Cię nie zabrał… przecież dopiero co nam Cię dał. Jesteś naszym cudem, sensem naszego życia… Nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy Cię stracić. Nasze serca by pękły, gdyby Twoje przestało bić… Dlatego z całych sił będziemy o Ciebie walczyć. Potrzebujesz operacji swojego chorego serduszka. Wierzymy, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy nam pomogą. Będziemy błagać nawet na kolanach, bo to od operacji zależy, czy będziesz dalej żyć… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/franekczyszak
Reklama
Reklama
Każdego dnia zadajemy Bogu pytanie, dlaczego akurat tak mała, słodka, bezbronna istotka musi cierpieć, dlaczego Ty, kochany, upragniony syneczku?! Często wracamy myślą do tego dnia, gdy dowiedziałam się, że Twoje serduszko jest tak chore. To był 29. tydzień ciąży. Byłam przekonana, że urodzisz się zdrowy. Poszłam do lekarza po zdjęcie, po pamiątkę… Pamiętam długą, złowrogą ciszę podczas badania USG. I to, gdy lekarz powiedział, że chyba jest coś nie tak z Twoim sercem… Dalej nic nie pamiętam. Tak strasznie płakałam.
Tego samego dnia pojechałam do kardiologa. Powiedział mi, że przyjdziesz na świat z bardzo poważną wadą serca. Że bez 3 bardzo skomplikowanych operacji umrzesz. Że masz HLHS, hipoplazję, czyli brak, lewej komory serca. Najprościej mówiąc, zamiast całego serduszka wykształciło się tylko pół…
Ja i tata byliśmy w szoku. Nie wiedzieliśmy, że z połową serca w ogóle można żyć… Tylko to chcieliśmy wiedzieć – czy przeżyjesz. Lekarz powiedział, że możesz nie dożyć nawet porodu…
Nigdy w życiu się jeszcze tak nie bałam, syneczku. Dzisiaj boję się cały czas… Urodziłeś się taki bezbronny, od razu mi Cię zabrano. Od Twojego pierwszego oddechu zaczęła się rozpaczliwa walka o Twoje życie. Ja i tata mogliśmy być przy Tobie tylko myślami…
Miałeś tylko 14 dni w momencie swojej pierwszej operacji. W zimnym świetle szpitalnych lamp zniknąłeś za drzwiami sali operacyjnej, a my zostaliśmy sami z myślą, że być może była to ostatnia nasza wspólna chwila… Twoje malutkie serduszko, wielkości orzecha włoskiego, w każdej chwili mogło przestać bić…
Plątanina igieł, kabli i nieprzerwany dźwięk aparatury szpitalnej – taki świat poznałeś zaraz po urodzeniu. Gdybyśmy mogli, zabralibśmy wraz z tatą cały Twój ból i wzięli go na siebie… Pokazałeś nam wtedy, jak bardzo chcesz żyć. Osłabiony po operacji, pozbawiony mojego ciepła nie poddałeś się, gdy śmierć kolejny raz się po Ciebie upomniała. Pojawiły się potworne powikłania po operacji… Dopadł Cię wirus RSV, który bezlitośnie zbiera żniwo wśród dzieci z wadą serca. Wtedy naprawdę myślałam, że nie dasz rady… Byłeś zupełnie siny, Twoja mała buzia przybrała kolor śliwki. Każdy oddech sprawiał Ci trudność. Wisiałeś mi na rękach, byłeś wiotki, nie ruszałeś się…
Ty jednak wygrałeś. Wróciliśmy do domu, w końcu mogliśmy się poznać. Nie pokochać – tata i ja kochaliśmy Cię już od pierwszej chwili. Czas oczekiwania na drugą operację był pełen strachu, bólu i niepewności, czy Twoje serduszko wytrzyma kolejny dzień. Karmienie przez sondę do żołądka, sinica oraz spadki saturacji, ciężka zadyszka podczas zabawy… Nie spałam po nocach, bojąc się, że wyciągniesz sobie sondę lub że się obudzę – a Ciebie po prostu już nie będzie…
Dziś jesteś po drugiej operacji. Od tego czasu jest lepiej… Czeka Cię jednak jeszcze trzecia, decydująca operacja. To od niej zależy, czy będziesz dalej żyć… Operacja powinna się odbyć, gdy będziesz mieć 2 latka. Wiem już jednak, że nie ma na to szans, tyle jest dzieci z wadami serca, tak mało lekarzy… Powiedzieli, że będziemy musieli czekać. Być może nawet do Twoich czwartych urodzin! A każdy dzień to ryzyko, że Twoje serduszko już nie wytrzyma! Przecież operacja powinna odbyć się wtedy, kiedy jesteś w najlepszym stanie, kiedy masz siłę! A nie wtedy, gdy będziesz umierał…
Pamiętam obrazki z pooperacyjnej sali. Maleńkie dzieci z otwartymi klatkami, wśród drenów, aparatury podtrzymującej życie. Scena jak z horroru… Zawsze uważałam się za silną osobę, wtedy jednak poczułam się słaba wobec choroby i śmierci. Gdy leżałeś tam podczas pierwszej operacji, dwójka dzieci z taką samą wadą co Ty zmarła. Przy drugiej operacji – zmarło kolejnych dwoje dzieci… Ja i tata umieramy ze strachu, że będziesz wśród nich.
Szukaliśmy nadziei na to, że będziesz żył… znaleźliśmy ją w Niemczech, w Klinice Uniwersyteckiej w Munster, świetnym ośrodku kardiochirurgicznym, gdzie dzieci z wadami serca operuje doskonały kardiochirurg, profesor Edward Malec. Ratuje dzieci, którym gdzie indziej nie daje się szans… Powiedział, że będzie Cię leczyć. Że zrobi wszystko, żebyś ŻYŁ. Tam mamy gwarancję, że operacja odbędzie się w terminie, na początku przyszłego roku. Wtedy skończysz dwa latka. Będziesz w najlepszych rękach. Co ważne, tata i ja będzięmy mogli być przy Tobie niemal przez cały czas. Nie wyobrażamy sobie, żebyś mógł być daleko od nas…
Synku, za Twoje życie została wyznaczona ogromna cena, ale tata i ja zrobimy wszystko, by ją zapłacić. Patrzę w Twoje ufne, błyszczące oczka i wiem, że poruszę niebo i ziemię, by Twoje serduszko nie przestało bić… Kochamy Cię najbardziej na świecie. Wiemy, że już nie odpuścimy, walczymy o Twoje życie i musimy wygrać!
Drogi czytelniku, kochana czytelniczko… błagamy o pomoc. Zostań wujkiem lub ciocią Frania i pomóż nam wygrać tę walkę. Spraw, by cierpienie naszego synka się skończyło. Spraw, by mógł dalej żyć…