Potrzebny lek na wagę życia! Mamy tylko kilka dni, by ją uratować

  • Post category:Polska

Lekarze powiedzieli, że pieniądze będą potrzebna właściwie z dnia na dzień, bo nie ma już innego ratunku dla mojego dziecka. Wznowa zawsze jest gorsza, częściej zabija i nikt nigdy nie jest na nią przygotowany. Oliwka stoczyła już jedną walkę o życie, a kiedy odrastały jej włoski, tuliłam ją ze szczęścia i mówiłam, że jest bezpieczna. Myliłam się, bo białaczka wróciła. Ciężko o tym pisać, bo kiedy przypomnę sobie, przez co przeszłyśmy, oczy zalewają mi się łzami… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/ratujemy-oliwie.

Reklama

Fot. siepomaga.pl

Choroba, która zabija tak wiele dzieci, znów przyszła po moją córeczka, a ja mam tak mało czasu, by ocalić jej życie. Blincyto, tak nazywa się lek, od którego zależy życie Oliwki. Po 28 dniach podawania go okaże się, kto wygrał – lekarze, czy nowotwór…

Reklama

Byłam dumną matką najbardziej radosnej dziewczynki na świecie, a teraz jestem przerażoną matką, śmiertelnie chorego dziecka. Czuję, że mijają kolejne godziny i bardzo boję się, że nie zdążę, że moje dziecko przegra, bo nie uda mi się go ochronić…

Oliwka miała wtedy dwa lata, dwa i kilka miesięcy, zaczęła skarżyć się na ból nóżki, ale przecież dzieci czasem coś boli, dlatego byłam pewna, że to jedynie skręcenie. W szpitalu tylko potwierdzono moje przypuszczenia i lekarze założyli gips na 7 dni. Oliwce bardzo przeszkadzał te gips, nóżka puchła i po krótkim czasie trzeba było go zdjąć.

Później było już tylko gorzej. Straciła apetyt, nie chciała jeść ani się bawić, widać było, że dzieje się coś złego, ale nie wpadłam na to, że aż tak złego. Wróciliśmy do szpitala, pamiętam noc, kiedy trzymano nas do godziny 02, bo nikt nie wiedział, co się dzieje. Wróciliśmy do domu, by rano znów stawić się w szpitalu. Wtedy przyszły wyniki badania krwi – płakałam jak małe dziecko. Myślałam, że moja córeczka ma infekcję, a lekarze powiedzieli, że to białaczka – jeden z najgroźniejszych nowotworów dziecięcych.

Nie byłam na to przygotowana, bo żadna matka nigdy się na to nie przygotuje. Płakałam jak dziecko i tylko w tle słyszałam słowa lekarzy, którzy mówili o cyklach chemii, o szansach, o przeszczepie szpiku. Nic do mnie nie docierało. Później zderzyłam się z rzeczywistością, która okazała się zimna i twarda.

Oliwka miała wszystkie możliwe powikłania już po pierwszym bloku chemii. Zaatakował ją grzyb, do tego dołączyło się ciężkie zapalenie trzustki. Modliłam się, żeby przyszedł przełom i w końcu się udało. Pani doktor powiedziała w końcu – pakujcie się, jedziecie na przeszczep szpiku.

Dla rodziców dzieci z oddziału onkologii taka wiadomość jest jak najpiękniejszy sen. Oznacza to tyle, że dziecko przyjmie zdrowy szpik, że jego walka kończy się zwycięstwem, że to wszystko złe, zostaje gdzieś daleko za plecami…

Z przeszczepu zawrócono nas jeszcze dwa razy, bo na oddziale wykryto ospę, potem okazało się, że ciało Oliwki jest tak osłabione, że pękają kości. W szpitalu w Bydgoszczy w końcu doszło do przeszczepu. Wtedy obiecałam jej, że zrobimy wszystko by już tam nigdy nie wrócić. Zabrałam moje zdrowe dziecko do domu, wyrzucałyśmy ostatnie 9 miesięcy z pamięci i cieszyłyśmy się tym, co przed nami.

Po dwóch latach od przeszczepu znów siedzę i płaczę, bo kontrolne badania nie zostawiły wątpliwości. Białe krwinki rosły, a hemoglobina spadała. Mogła to być zwykła infekcja, ale i tym razem zabrakło szczęścia. Z ust lekarza padło tylko jedno zdanie – mamy wznowę…

Dlaczego? To pytanie zadawałam sobie cały czas, przecież chuchałam i dmuchałam, żeby tylko było dobrze, dlaczego ta potworna choroba nie przepadła, nie zostawiła mojego dziecka w spokoju?

Wiecie, czym się różni dwulatka od pięciolatki na oddziale onkologicznym? Ta druga wie już, co się dzieje, wie, że wypadną jej piękne włosy, wstydzi się tego, że znów przestanie wyglądać jak dziewczynka. Pięciolatka zadaje pytania, nie można jej już zbyć, ani okłamać. Rozumie już niemal wszystko, zwłaszcza że choroba uczy dojrzałości. Przed pięciolatką trudno ukryć łzy rozpaczy i jeszcze trudniej jej coś obiecać patrząc w oczy…

Pierwszy blok chemii to był dramat. Posypały się piękne długie włosy, grzyb zaatakował usta i całe płuca. Bałam się, że przegapię moment, w którym Oliwka spojrzy w lustro i zobaczy, jak wygląda… Cały problem leczenia mojej córeczki to charakterystyka jej choroby. Jest to jakby mieszanka białaczki limfoblastycznej z domieszką szpikowej. Zwykłe leczenie chemią nie wystarczy. Lekarze zaproponowali coś, co dla matki jest nawet trudne do powtórzenia. Lek ostatniej szansy…

Długo się nad tym zastanawiali i ostrzegali, że jeśli trafi się właściwy moment i zapadnie decyzja o podaniu leku, będzie na to tylko kilka dni.
Ten moment nastąpi za chwilę, a ja mam zaledwie kilka dni, by uzbierać pieniądze na lek ostatniej szansy dla mojej córeczki.

Nie proszę już, tylko błagam, bo życie mojej córeczki zależy od leku, na który nie mam pieniędzy. Muszę kupić jej ostatnią szansę na życie, bo tylko w ten sposób uda mi się zabrać ją z oddziału do domu. Błagam Was ten jeden raz, dajcie szansę na przeżycie mojej córce Oliwi, bez której nie wyobrażam sobie życia.
Mama