Jeśli on umrze, moje serce umrze razem z nim. Bruno, mój ukochany, jedyny synek, jest bardzo chory, tak jak słyszy się tylko w filmach. Lekarz, który potwierdził wadę jego serca, zaczął mówić o aborcji. Nie pozwolę odejść mojemu synkowi bez walki, bo przecież dzieci takie jak on żyją, dorastają, są wśród nas. LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/bruno-samborski
Reklama
Reklama
Świat młodej matki to świat delikatności, pastelowych barw i kipiącego szczęścia. Każde forum, każda strona, sklep, gazeta – wszystko w atmosferze tajemniczości i nadchodzącego szczęścia. W świecie młodych matek nie ma miejsca na matki takie jak ja, takie, które po narodzinach swojego dziecka muszą przyglądać się dramatycznej walce o życie maleństwa.
Mój beztroski świat rozpadł się w 20 tygodniu ciąży. Pani doktor nie widziała lewej komory serca. Powiedziała, że prawą widać świetnie, ale dziecku musi przyjrzeć się kardiolog. Wychodziłam z gabinetu, płacząc, bo przecież coś się skończyło, nie było już spokoju. Miałam zgłosić się do specjalisty, miałam przejść dodatkowe badania, bo u Bruna nie widać połowy serca. Matce, która czeka na zdrowe dziecko, a taką byłam przez te kilka tygodni, trudno sobie wyobrazić, jak może się czuć kobieta w takiej chwili. Musiałam zebrać swoje rzeczy, wrócić do domu i przetrwać noc…
Płakałam niemal cały czas, bo pokochałam moje dziecko od dnia, w którym się o nim dowiedziałam. Chroniłam je, dbałam o siebie, tak żeby Bruno miał jak najlepszy start. Chwilę później stałam w zimnym gabinecie, wbijając paznokcie w dłonie i modliłam się, żeby wyrok nie był aż tak surowy. Jeśli możecie wyobrazić sobie taką chwilę, to powiem Wam, że jest gorzej, o wiele gorzej. Człowiek chwyta się gestów, obserwuje szczegóły, minę lekarza, stara się wyczytać ze śladów. Potem przychodzi cios – w moim wypadku najsilniejszy!
Nasz syn Bruno ma wadę serca, tzw. HLHS – hypoplastic left heart syndrom. Lekarz nie miał dla mnie litości, nie rozumiał, co czuję i o czym w tej chwili myślę. Nie interesowało go to, że płaczę i powiedział mi wprost, że życie z moim dzieckiem będzie dla mnie koszmarem, że nigdy nie zaznam spokoju i jeśli mam choć trochę rozsądku, mam się zdecydować na przerwanie ciąży! Nigdy żadne słowa nie bolały mnie tak bardzo, nigdy wcześniej nie doświadczyłam bólu fizycznego po tym, co usłyszałam… Miałam pod sercem najukochańszą istotę na świecie, która niczego nieświadoma rośnie sobie bezpiecznie i przygotowuje się na nasze spotkanie. Jak mogłam go skrzywdzić?
Pierwszy raz poczułam wielki przypływ siły, która kazała mi spojrzeć lekarzowi w oczy i z całą stanowczością powiedzieć mu, że Bruno przyjdzie na świat, a ja zrobię wszystko, by przeżył! W zamian dostałam tylko rozgoryczenie, kilka nonszalanckich, pełnych pogardy spojrzeń i skierowanie do innego specjalisty. Tak trafiłam do Docenta, który dał mi trochę nadziei. Powiedział, że musimy czekać, że w tej fazie ciąży jeszcze wiele może się zmienić…
Byłam taka wdzięczna, że pierwszy raz ktoś nie spisuje mojego dziecka na straty. Lekarze później namawiali nas do czekania, obserwowania rozwoju dziecka, co dawało nam złudną nadzieję, że wada zmniejszy się lub cofnie. Ostatnie badania (w tym ECHO), było przeprowadzone w 31 tygodniu ciąży. Pani doktor powiedziała, że do tej pory wada Bruna była ciężka – teraz jest krytyczna!
Mówiąc najprościej, nasz synek urodzi się z niedorozwojem lewego serca, czyli z serduszkiem jednokomorowym. Restrykcyjny otwór owalny oznacza, że jedyny otwór dający szansę na zachowanie krążenia krwi wewnątrz serduszka Bruna po narodzeniu, nie przepuszcza zbyt dużo krwi. To komplikuje jego wadę jeszcze bardziej. Bez odpowiedniej pomocy i opieki moje maleństwo będzie bez szans. Znów płakałam, znów słowa bolały i znów wróciłam do domu w poczuciu beznadziei.
O profesorze Malcu usłyszałam już wcześniej, kiedy sama pomagałam dzieciom do niego dotrzeć. Nie sądziłam, że przyjdzie mi go osobiście prosić o życie mojego synka. Uniwersytecka Klinika w Munster w Niemczech to dla nas wielka szansa, właściwie największa w życiu. Za chwilę nastanie dzień, w którym urodzę bardzo chore dziecko, które bardzo mocna kocham. Chcę, żeby byli przy nas wtedy najlepsi specjaliści. Tylko tyle mogę zrobić dla mojego synka. Myślę o tym, że przyjdzie ta godzina, w której zabiorą mi go sprzed oczu i zacznie się największa walka na śmierć i życie.
Polscy lekarze zaproponowali poród przez cięcie cesarskie w jednym z krakowskich ośrodków, a następnie transport naszego synka do innego ośrodka, gdzie miałby oczekiwać na zabieg. Rozumiemy, że często polscy lekarze bywają bezsilni wobec systemu i procedur. My jednak nie chcemy czekać. Chcemy także ograniczyć ilość procedur medycznych i zabiegów do minimum. Dlatego zrobimy wszystko, by Bruno przyszedł na świat tam, skąd rodzice przywożą do domów dzieci, dla których nigdzie indziej nie było szansy.
Prosimy, pomóżcie nam wierzyć w to, że nasze dziecko może przeżyć najtrudniejszą próbę w swoim życiu. Jest taka miłość, wyczekana, wymodlona, piękna. Taka, o której każdy z nas marzy. Taka miłość spotkała nas – jest nią nasz synek, któremu Profesor Malec może uratować życie. 14 lutego musimy stawić się w klinice, by przygotować się do porodu. 350 tys. zł to kwota, jaką muszę zebrać, to cena za życie mojego dziecka, dlatego błagam Was o pomoc.
Pomóżcie mojemu synkowi przyjść na świat i żyć…