Jestem mamą dwójki dzieci i umieram na raka. Codziennie zasypiam z myślą, czy następnego dnia nie zobaczę ich po raz ostatni, czy nie zostawię tych, którzy liczą na mnie najbardziej na świecie. Tak bardzo się boję. Nie mogę umrzeć, nie mogę im tego zrobić… Nie mam już innych marzeń, niż to, żeby wyzdrowieć, żeby zostać z dziećmi jeszcze długo i patrzeć, jak dorastają. Błagam, pomóżcie mi zostać na tym świecie… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/ratunekdlarenaty
Reklama
Reklama
Na początku mojej historii była nadzieja, że ten mały guz pod prawą pachą nie będzie złośliwy, że za chwile cały strach minie, a ja wrócę do domu i powiem dzieciom, że jestem zdrowa. Przecież miałam tyle do zrobienia, tyle czasu do spędzenia z dziećmi.
Ze szpitala wracałam już z najgorszą diagnozą i tylko jednym pytaniem w głowie: jak powiedzieć dzieciom, że umieram? Na wyniku było jasno napisane, że to nowotwór, dokładniej rak prawej piersi.
4 lata temu rozpoczęłam walkę. Nagle, z dnia na dzień, musiałam zacząć myśleć o własnej śmierci, o tym, co będzie, kiedy zniknę. Nie da się przepędzić tych myśli i, choć chciałoby się wyrzucić je z głowy raz na zawsze, one powracają. Kiedy, dzieci już śpią, kiedy zostaje się sam na sam ze sobą, wtedy nie sposób zapomnieć. Chciałoby się schować twarz w poduszkę i płakać z bólu. Jak najciszej, żeby tylko dzieci nie usłyszały. W dzień starałam się jak najwięcej uśmiechać – tylko tak mogłam poradzić sobie z tym wszystkim. Musiałam walczyć – dla dzieci, dla siebie, dla bliskich.
Lekarz zaproponował mi operację cząstkową, czyli usunięcie fragmentu piersi razem z guzem. Była szansa, że to wystarczy. Niestety zniknęła szybciej, niż się pojawiła. Wynik badań po operacji mówił jedno – rak rozsiał się po całej piersi. Trzeba było amputować całą. Nagle z dawnego życia zostały strzępy. Teraz był tylko dom i szpital, na zmianę. Musiałam rozpocząć chemioterapię, żeby tylko nie dopuścić do przerzutów. Trudno było przyzwyczaić się do łysiejącej głowy widzianej w lustrze i coraz bardziej zmienionej przez chorobę twarzy. Mijały kolejne cykle, a ja miałam coraz więcej nadziei, że w ten sposób pokonam raka, że w końcu wrócę do domu i powiem dzieciom, że mój nowotwór to przeszłość. I tak też się stało. Na niecałe dwa lata…
Rak odpuścił, by za jakiś czas zaatakować ponownie – mocniej i bardziej boleśnie. Naciek na prawym ramieniu i w miejscu po amputacji piersi zmusiły mnie do wizyty w szpitalu – po jednej stoczonej walce nie można już ignorować żadnych sygnałów. Później wszystko potoczyło się szybko. Jeden dzień spędzony w szpitalu, badania, konsultacje i wreszcie diagnoza. Nawrót raka piersi. Wznowa miejscowa z obrzękiem limfatycznym prawej ręki i przerzutami do węzłów chłonnych.
Wznowa to najgorsze słowo, jakie można usłyszeć po stoczonej walce z rakiem. Słowo, które oznacza, że koszmar wcale się nie skończył. To horror, który zaczyna się na nowo. Musiałam wrócić na oddział onkologiczny, o którym powoli zaczynałam zapominać. Znów znalazłam się w świecie, w którym ludzie chorzy na nowotwór czekają cud. Od razu zostałam skierowana na chemioterapię. Myślałam, że będę ją przechodzić podobnie, jak poprzednio, że tym razem pomoże. Niestety mój organizm bardzo źle reagował na podjęty cykl chemii. Żyłam, ale miałam wrażenie, że właśnie umieram. Otwierałam oczy i za chwilę znów zasypiałam – tak, jakbym chciała sprawdzić, czy nadal żyję. Przecież ja tak bardzo boję się śmierci.
Po chemii niemal wszystkie wyniki drastycznie spadły. Co więcej, nie widać było żadnej poprawy. Do dziś żyję na lekach przeciwbólowcyh – prawa ręka boli tak bardzo, że czasami chciałoby się krzyczeć z bólu. Postanowiłam uciekać do innych metod, będących teraz jedyną moją nadzieją na pokonanie raka. Pojawiła się dla mnie szansa – leczenie terapią alternatywną. Znalazłam szpital w Meksyku, który bardzo efektywnie się tym zajmuje. Niestety cena za moją ostatnią szansę na życie jest olbrzymia. Tak bardzo się boję, że nie zdołam zapłacić jej na czas.
Chcąc żyć, muszę zdążyć. Im szybciej wpłacę do kliniki potrzebną kwotę, tym szybciej będę mogła rozpocząć leczenie. Wiem, że kolejnej szansy już pewnie nie będzie, dlatego muszę zrobić wszystko, aby wykorzystać tę ostatnią. Nie chcę jeszcze umierać, nie chcę, by moje dzieci zostały bez mamy. Wierzę, że dzięki Waszej pomocy będę mogła żyć. Błagam, pomóżcie mi w tej nierównej walce…