„Nie chcę epatować prywatnymi sprawami, ale czy zarażenie się koronawirusem jest teraz prywatne czy publiczne??” – pyta pisarka Dorota Masłowska.
Reklama
Reklama
„Nie zamierzam też chichrać się z absurdów obsługującego to zakażenie systemu, choć długie wycieńczające rozmowy z rozkojarzonym mężczyzną przedstawiającym się Sanepid Żuromin są jak zagubione dialogi z „Rejsu”. Rozumiem- przeciążenie, dezinformacja, chaos.
Właściwie nie wiem, czy to co mi się przydarza jest śmieszne, czy straszne; i takie i takie, ale śmieszność potęguje grozę, nie odwrotnie.
Pierwsza zaraża się moja córka. Otrzymawszy informację o jej pozytywnym teście zamykamy się w domu i czekamy na objęcie izolacją w jej przypadku i kwarantanną w moim.
Po paru dniach dzwoni pan Sanepid Żuromin. Okej. Choć gdybym nie wymusiła na nim przedstawienia się, zamykałby
mnie w domu na niemal 3 tygodnie niezbyt rozgarnięty GŁOS MĘSKI, nazywający mnie raz Dorotą,
raz Danutą, raz Doradą, raz Małgorzatą. Cała rozmowa- a właściwie- 6 kolejnych rozmów, wszystko
to brzmi, jakby Sanepid Żuromin obejmował nas kwarantanną, na kolanach trzymając zaplamiony kawą rozpuszczalną podręcznik „Obejmowanie kwarantanną for rookies” albo „Nie bój
się nakładać kwarantann- podręcznik dla baaardzo opornych”.
Siedzimy w domu. Córka trochę lepiej. Jednak opiekowanie się osobą chorą na covid nie sprzyja zdrowiu. W nocy budzą mnie silne dreszcze i ból wszystkiego. Z osoby która wstaje rano ze śmiechem i krzykiem na ustach, zamieniam się w babuleńkę
kicającą do kuchni by napić się wody z kranu.
Dzwonię do przychodni, by poprosić o test. Zostaję zapisana na teleporadę. Następnego dnia odbywa się teleporada. Otrzymuję
zlecenie pobrania wymazu. Pytam, kiedy mam spodziewać się przyjazdu pracowników.
Słyszę, że muszę sama udać się do punktu pobrań, a ich listę znajdę w internecie.
„Yyyy….ale przecież jestem na kwarantannie i nie mogę wychodzić z domu!”
„A to kwarantanna w takich wypadkach przestaje obowiązywać, jeśli pani musi poddać się badaniu.”
Odkładam słuchawkę. Ponieważ jadę ostro na Therra Flu Total Extra Max potrzebuję chwili, by to objąć myślą.
Poniewczasie na usta cisną mi się pytania. Czy dobrze rozumiem? Czy według państwa polskiego mam zostawić chore dziecko i z gorączką i zakażeniem, kulejąc, kaszląc i kichając-
ruszyć do punktu pobrań na test?
Wsiąść do autobusu? taksówki? ubera? Czy iść pieszo?
Spokojnie rozpylając wokół siebie magic potion ze świadomością
że mam wcale nie tak małą możliwość kogoś zabić? I że za złamanie kwarantanny grozi mi grzywna 30tyś zł?
Nie dowierzam. Może coś źle zrozumiałam. Czegoś nie wyjaśniłam.
Dzwonię znowu do przychodni (plusik za to że się dodzwaniam!). Panie zużyły już na mnie
wszystkie swoje metody na zakończenie nierokującej rozmowy.
Smutne: „Proszę w takim razie może zadzwonić do sanepidu”.
Pojednawcze, ciepłe: „To może dam pani numer na infolinię do NFZ?”
Ostateczne: „To nie moje decyzje, ja tylko przekazuję informacje”.
Wreszcie ktoś spisuje moją skargę i wysyła do placówki. Przychodzi odpowiedź od kierownika medycznego:
„Na badanie pacjentka musi zorganizować transport we własnym zakresie.”
„A co z kwarantanną?”
„Pacjentka musi wnieść do sanepidu o uchylenie kwarantanny.”
„Ale przecież do sanepidu nie da się nawet dodzwonić?”
„Niech pani dzwoni, może się pani doddzwoni. Niektórzy się dodzwaniają.”
NIEKTÓRZY SIĘ DODZWANIAJĄ.
Kurtyna.” – czytamy we wpisie pisarki.