Rozrywająca wiadomość do redakcji: „Ja błagam o jej życie!”

  • Post category:Polska

Guz mózgu – wyrok, najstraszniejsza diagnoza? Dla mnie to rzeczywistość, której nie wolno mi zaakceptować. Jeśli to zrobię, uznam, że teraz on ma władzę nad moim dzieckiem, że teraz może je zabić. Będę walczyła tak długo, jak będzie trzeba, zrobię dla Wiktorii wszystko, zapukam do każdych drzwi i będę błagała o ratunek, bo nie mogę jej stracić – nigdy… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/zycie-wiktorii

Reklama

Reklama

Fot. siepomaga.pl

 

Guz mózgu 4×4 cm. – kurze jajo w głowie, które dało już przerzuty do pnia mózgu i kręgosłupa. Nie ma na świecie lekarza, który zabierze od nas ten przeklęty nowotwór, nie ma siły, która rozprawi się z guzem w jednej chwili, ale jest szansa, że wygramy wojnę podjazdową, że będziemy szybsi i wytrwalsi. Marzę o dniu, w którym choroba odpuści, ale wiem, że samo się to nie stanie. Wiem, że ją tracę, a o wszystkim przesądzą najbliższe miesiące.

1,5 roku to ten wspaniały czas, kiedy czekasz, aż dziecko rano się obudzi, kiedy każdy dzień zaskakuje cię z innej strony. Wiktoria była coraz bardziej kontaktowa, uśmiechnięta, ciekawa wszystkiego, co ją otacza. Już sama myśl o tym, że piszę o tym w czasie przeszłym, bardzo mnie boli…

1,5-roczne dziecko wszystko zaczyna od nowa, wszystko próbuje i wszystkim się zachwyca, dlatego, kiedy zaczęła tracić równowagę, skarżyć się na ból głowy i coraz gorzej chodzić, wszystkie zmysły skierowałam na nią. Obserwowałam każdy ruch od rana do wieczora, a niepokój narastał. Wiki chciała chodzić jedynie za rękę, o bieganiu nie było nawet mowy. Trudno było już zrzucać wszystko na upały. Dużo lekarzy oglądało Wiki, ale teraz wiem, że byli bez szans, bo prawda była ukryta głęboko w jej główce. W szpitalu zlecono rezonans, a potem zawalił nam się świat. Badanie wykazało guza mózgu 4×4 cm z wodogłowiem.

Wikusię przewieziono do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie przeszła pierwszą operację zmniejszenia wodogłowia oraz pobrania biopsji. Pierwszy raz nie mogłam nic zrobić poza czekaniem. W sali obok było moje dziecko, to samo które urodziłam kilka miesięcy temu. Wiedziała, że jeśli lekarze zaglądają do główki, może stać się wszystko, ale płyn mózgowo-rdeniowy, który nie miał ujścia, był równie groźny, co sama choroba. Zrobiono kolejne badanie. Właśnie ten drugi rezonans podciął nogi do końca. Wtedy okazało się, że są przerzuty, że nie można operować, wyciąć, usunąć. To coś wciąż będzie w głowie mojego dziecka, a jedyne co lekarze mogą zrobić to podać chemioterapię…

Wszystko, czego się bałam, przyszło na raz. Najskuteczniejsze możliwe leczenie przepadło, chemia w walce z tak rozległym rakiem, to bardzo słaba broń. Po 4 cyklach straciliśmy włosy i nadzieję na to, że będzie jeszcze dobrze. Guz się zmniejszył, ale pojawiły się nowe ogniska nowotworu.

Zmienili chemię, Wiki otrzymała 3 cykle i znowu rezonans kontrolny, który wykazał stabilizacje. Skakaliśmy z radości, że ta chemia działa, więc przyjęła jeszcze 3 cykle i znowu rezonans. Wtedy okazało się, że chemia jednak nie działa – doszły kolejne przerzuty. Przestałam już liczyć, ile ich jest… Lekarze kazali nam zastanowić się nad radioterapią, bo Polsce to jedyna i ostatnia forma leczenia dla Wiki.

Wszystko zaczęło nabierać tempa. Leczenie płynnie przeszło w wyścig z czasem i walkę o życie. W trakcie przerwy między chemio a radioterapią Wiki zaczęła się gorzej czuć, więc lekarze postanowili przyspieszyć radioterapię, ze względu na to, że guz się powiększył. Dostała 1 dawkę naświetlania, a na drugi dzień zaczęła czuć się coraz gorzej. Nie chciała w ogóle chodzić, cały czas leżała w łóżku. Tomografia znów wykazała wodogłowie.

Kilka dni po decyzji o wszczepieniu zastawki odprowadzającej płyn z główki, straciłam ją po raz pierwszy. Wiki dostała pierwszego, silnego ataku padaczkowego i przestała oddychać. Czułam, że ją tracę i modliłam się, by zaczęła reagować na leki. Ile można patrzeć, jak ukochane dziecko umiera? Ile można patrzeć na krzywdę, łzy i cierpienie kogoś, kogo kocha się najbardziej na świecie?

Byliśmy już niemal wszędzie, błagałam o szansę dla Wiktorii, ale lekarze nie widzieli ratunku. Mówili tylko, że nie potrafią pomóc mojemu dziecku.
Wiele miesięcy chodziliśmy po omacku, aż w końcu pojawiło się światło.

Wikusia zakwalifikowała się na leczenie w klinice w Meksyku. Wiki ma tam polecieć po zakończeniu radioterapii w Polsce. Niestety kwota, jaka jest potrzebna, bardzo przekracza nasze możliwości finansowe. Bardzo proszę o pomoc wszystkich, którym nie jest obojętny los mojej małej cudownej dziewczynki, wspaniałej córeczki, która codziennie bardzo dzielnie walczy o to, by żyć. Chemioterapia i immunoterapia w klinice IDOI w Monterrey to jej jedyna szansa na pokonanie tego potwora. Proszę, nie pozwólcie, by choroba nas rozdzieliła. Zawalczcie za mną o jej życie…

Mama