Mam 31 lat i raka, który chce mnie zabić. Pomóż mi!

  • Post category:Polska

Utrzymanie przez kilka sekund na rękach nowo narodzonego syna było trudniejsze niż ukończenie 2-godzinnego półmaratonu. Przejście kilku schodów okazało się większym wyzwaniem niż wszystkie moje wcześniejsze biegi z przeszkodami razem wzięte. Tych biegów zwykle nie można pokonać bez pomocy innych. Wtedy nie jest ważne zdobyte miejsce czy osiągnięty czas. Liczy się, żeby wszyscy dotarli na metę. Pół roku temu niespodziewanie w moim życiu pojawiła się przeszkoda, której nie ma w najbardziej nawet ekstremalnych zawodach – rak trzustki z przerzutami. Sam jej na pewno nie pokonam… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/michal-majchrzak

Reklama

Reklama

Fot. siepomaga.pl

 

Mam 31 lat. Trochę za mało, żeby się już zwijać z tego świata. Tym bardziej, kiedy jest dla kogo żyć. Na przełomie czerwca i lipca 2017 wyczułem u siebie pod mostkiem małego guza. Pomyślałem, że przecież każdy nosi w sobie jakiegoś obcego, więc nie przejąłem się nim zbytnio. Tym bardziej, że lada moment miał na świecie pojawić się On. Wyczekiwany z dużym utęsknieniem. Pierworodny syn – Mateusz. Ostatnie tygodnie przed porodem to stan podwyższonej gotowości. Liczył się tylko ten maluch pod sercem mojej żony, a nie jakaś tam wypustka pod moim mostkiem.

Po porodzie brzuch mojej żony zrobił się mniejszy, mój zaczął rosnąć. Jechałem na badania z przekonaniem, że to pewnie moja dotychczasowa choroba, wrzodziejące zapalenie jelita grubego, daje o sobie znać. Diagnoza nie pozostawiła złudzeń, jest bardzo źle – IV stadium nowotworu. Mój własny obcy nie dość, że się spasł, to jeszcze nie bierze jeńców. Najwyższy stopień wtajemniczenia. Rozpanoszył się, jakby był u siebie. Miałem bóle w pachwinie więc przez chwilę podejrzewano raka jądra. Wyczytałem w google, że stosunkowo łatwo go wyleczyć. Ja, facet cieszyłem się, że mi obetną jądra. Ostateczny werdykt brzmiał jednak inaczej: rak trzustki z przerzutami na wątrobę, płuca, otrzewną, węzły chłonne i na dodatek torbiele przy nerkach… Bez szans na operację.

Popłakałem się żonie. Byłem bezradny w momencie, kiedy po porodzie to ona najbardziej potrzebowała mojej pomocy. Narodziny pierwszego dziecka wywracają życie rodziny do góry nogami. Przez nasze życie właśnie przetoczyło się tsunami, powódź stulecia i cała światowa populacja szarańczy jednocześnie, zżerając wszystkie nasze plany i marzenia. Oczami wyobraźni widziałem Mateuszka, oglądającego po latach jedyne wspólne zdjęcia ze swoim ojcem, który wygląda jak żywy trup.

Moja choroba postępowała w błyskawicznym tempie. Zdrowy człowiek przy badaniu markerów powinien otrzymać wynik poniżej 35. Ja miałem 65 000. To nie jest błąd w zapisie. Normy przekroczone 2000 razy. Od razu rozpocząłem intensywną chemię. Okazało się, że z czterech dostępnych metod, stan zdrowia kwalifikuje mnie tylko do jednej – bardzo toksycznej. Chemia to paskudztwo, ale skoro obcy wszedł do mojego życia razem z drzwiami, trzeba było go potraktować tak jak na to zasługuje.

Co 2 tygodnie przez 3 dni jestem w szpitalu. Przez kolejne 3 dni muszę przechodzić kwarantannę. Przez to wszystko z żoną i synem widzę się średnio przez 2 tygodnie w miesiącu. Na szczęście leczenie przynosi oczekiwane efekty. Płuca się wyczyściły, otrzewna również. Reszta guzów wyraźnie zmalała, a markery wskazują “ledwie” 137.

Chemia, niestety, nie patyczkuje się z organizmem, siejąc powszechne spustoszenie. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą i ja doświadczam tego obecnie na własnej skórze. Tym, co pomaga mi przetrwać jest suplementacja witaminami. Wspieram się m.in. witaminą C. Zdrowy mężczyzna potrzebuje dziennie 95 mg. Ja przyjmuję dawkę 25 000 mg. Dożylnie.

Ze względów finansowych zamieszkaliśmy u moich teściów, dzięki czemu łatwiej jest przeznaczyć pieniądze na dodatkowe leczenie i suplementy. Niestety, obecnie przebywam na zasiłku rehabilitacyjnym, a żona cały czas jest na urlopie macierzyńskim i najzwyczajniej w życiu nie stać nas na wspomaganie podstawowego leczenia chemią. Dzięki właśnie temu leczeniu i suplementom jestem w stanie dość normalnie funkcjonować.

Widzę światełko w tunelu i nie jest to pędzący pociąg. Chciałbym mieć to wszystko za sobą i zebrać siły. Muszę wreszcie pomóc żonie wychowywać naszego syna. Nie lubię prosić o pomoc, ale po prostu nie mam innego wyjścia. To moja jedyna szansa – Wy.